czary-mary

pigwa

Dawno, dawno temu (jakiś tydzień temu) byłam sobie ja. Za siedmioma drzewami, za siedmioma pagórkami i tak dalej, byłam ja. Dzień był jesienny i niezbyt emocjonujący. Wszyscy w domu, łącznie z kotem, patrzyli na mnie z nadzieją.

Nie wiem, jak to jest, że zawsze to ja jestem ostatnią nadzieją w nudne popołudnie. Skądże mam brać te wszystkie fascynujące pomysły na spędzie każdej minuty w domu? Skąd mam brać najlepsze zabawy? Czy ja jestem jakimś czarodziejem?

- Tak – mówią mi i czekają nadal.

Jeden na sofie, drugi na dywanie, a trzeci na regale. Siedzą i wgapiają się we mnie.

- No, chyba że jednak nie jesteś czarodziejką – mówią.

Dałam się na to złapać, ale nie żałuję.

Wzięłam taki cudny fartuszek z szafy (nigdy go nie używam, bo szkoda żeby się pobrudził, ale do czarowania to co innego). Wzięłam garnek. Nóż wzięłam, zamiast różdżki. Wreszcie wzięłam pigwę.

Zebrała się ta cała gromada nagle w kuchni i przekrzykują się:

- Co robisz? No powiedz, co robisz? No, powiedz! Miau!

A ja nic - kroję, obieram, wrzucam do garnka.

Pokazuję im pigwę. Mówię – żółta!

Zasłaniam ścierką, daję im dotknąć. Kiwają głowami:

- Żółta – przytakują.

Wrzucam kawałki do garnka. Mieszkam powoli, mamroczę magiczne formułki pod nosem. Czary-mary, czary-mary, hokus-pokus! I nagle! Bach!

Pigwa jest czerwona. To się nazywa magia.

Ale domownicy wydawali się rozczarowani. Że tylko zmiana koloru, że to nie żadne czary, że zrobiłam im nadzieję na prawdziwe cuda. Więc dałam im spróbować konfitury i zmienili zdanie.

 

Konfitura z pigwy

Najprostszy i najlepszy przepis

 

Składniki:

Pigwa owoce – 1 kg

Cukier brązowy – 60 – 70 dag

Cytryna

Goździki – 4-5 szt

Przyrządzam:

Owoce kroję na ćwiartki, usuwam gniazda nasienne. Obieram i kroję w drobną kostkę. Zasypuję cukrem, mieszam i odstawiam na całą noc. Przez ten czas owoce puszczą sok i nie trzeba będzie dolewać wody. Następnego dnia dodaję goździki i podgrzewam na małym ogniu. Ja podgrzewam pod przykryciem, pigwa nie jest owocem zbyt soczystym, a nie chcę wody. Po godzinie dodaję sok z połówki cytryny (można więcej, jeśli lubicie) i nadal podgrzewam pod przykryciem. Kiedy kawałeczki owoców są miękkie i zmienią kolor na mocno czerwony odkrywam nadal podgrzewając. Jeśli powstało dużo soku, trzeba go ostrożnie zredukować (tak naprawdę nie zdarzyło się aby było go zbyt dużo). Gorącą konfiturę (szybko żeluje) rozlewam do słoików. Pasteryzuję i odstawiam.

Nie byłabym sobą, gdyby trochę konfitury nie zostało (nie mieściła się do przygotowanych słoików). Oczywiście, zjadam natychmiast – jak trzeba to trzeba!