pomidory, bądźcie dla mnie dobre!

ostra pomidorowa

Są takie dni, kiedy napada mnie irracjonalny strach. Taki z tych, wiecie, co to niby nie mają żadnego uzasadnienia, ale i tak zżerają wam wnętrzności. Okropieństwo. Siadam wtedy, robię sobie melisę i próbuję dotrzeć do samego sedna tego wnętrznościożernego paskudztwa które się we mnie zalęgło. Wczoraj znów mnie dopadł. I kiedy tak rozmawialiśmy sobie przy melisie dotarło do mnie – oto kończy się pomidorowy sezon! To oznacza, że moja codzienność wkrótce drastycznie się zmieni. Od trzech miesięcy (a może odrobinę dłużej) jem pomidory każdego dnia. Każdego dnia przynajmniej dwa razy dziennie. Jestem pomidoroholikiem. Nie ma dla mnie żadnej grupy wsparcia.

Przeciwnie, nie dość, że najlepszy czas w roku kończy się to jeszcze mój strach podsycany jest przez paskudną myśl – a co jeśli któregoś dnia obudzę się, zjem na śniadanie sałatkę pomidorową, a mój organizm zbuntuje się i zafunduje mi wysypkę wraz z opuchlizną na deser. I powie – dość pomidorów, od dziś masz alergię. Możecie uznać, że strach ten jest nieco wydumany i zalewanie go melisą to lekka przesada. A ja wam mówię, że przesada to bać się ciemności. Bać się alergii na pomidory to najrozsądniejsze pod słońcem. Ale póki co, gotuję zupę!

Popołudnie tego lata, zupa jak wspomnienie

Składniki:

1 kg pomidorów malinowych (bardzo dojrzałych)

2 średniej wielkości cebule

3 ząbki czosnku

papryka chilli

pęczek bazylii

pęczek oregano

pęczek natki pietruszki

kilka listków mięty

śmietana

jogurt naturalny

10 dag ryżu pełnoziarnistego

łyżka masła

oliwa

sól

pieprz

½ łyżeczki cukru

Przyrządzam:

Pomidory myję dokładnie, osuszam. Cebulę obieram, kroję na ćwiartki. Blaszkę wykładam papierem do pieczenia. Układam na niej pomidory, cebulę, przekrojoną na pół chili, ząbki czosnku (w łupach). Wszystko polewam oliwą, posypuję grubą morską solą i wkładam do piekarnika nagrzanego do 2000C. Piekę do czasu aż pomidory będą popękane, a cebula miękka i przypieczona. Po upieczeniu odstawiam do ostygnięcia. Myję i osuszam zioła. Gotuję ryż „na sypko”. Z pomidorów zdejmuję skórę i usuwam szypułkę. Czosnek obieram wyjmuję z łupin miękki miąższ. Wkładam do garnka, dodaję cebulę, połowę chilli, wlewam sok powstały podczas pieczenia, dodaję bazylię, oregano (według uznania, ja daję sporo) i miksuję na krem. Powstaje bardzo esencjonalny krem-pasta. Dodaję wody przegotowanej, doprawiam cukrem, solą. Podgrzewam lecz nie zagotowuję. Ugotowany ryż odsączam, odparowuję, przesypuję na miskę. Siekam drobno garść natki pietruszki z oregano i połówką chilli, dodaję do ryżu razem z łyżką masła i oliwy, mieszam. Podaję tę zupę z kleksami śmietany wymieszanej z jogurtem, posypuję listkami bazylii, oregano i mięty. Obficie doprawiam świeżo zmielonym pieprzem. Osobno podaję porcje ziołowo-pikantnego ryżu i zasypiam.