Tajemnica!

zupa z pietruszki

Nie będzie przepisu. Czasami tak bywa. Tajemnica i kropka. Nic się nie da zrobić, babcia Eleonora zamknęła się w kuchni na klucz i wpuściła nas tylko na czas próbowania. Zresztą, z tym próbowaniem było kiepsko, bo miałam potworny katar (znak, że jesień weszła w fazę dojrzałą).

Powstała za to cudowna, wyjątkowa i wspaniała zupa krem z pietruszki, którą można było (i jeszcze można będzie) spróbować w Natce Pietruszki w Krakowie na Mikołajskiej. Jeśli jesteście ciekawi przepisu, to zapraszamy następnym razem, kiedy zupa będzie serwowana. Można próbować do woli i zgadywać, co w niej pływa. Na razie jednak jest to babcine, najbardziej tajemnicze spécialité de la maison.

Świetna to była zupa, powiem wam, także z tego powodu, że można było do niej zjeść różności, które znaleźliśmy w lodówce - czipsy z boczku wędzonego i grzanki z kilkudniowego chleba orkiszowego z serem francuskim. Ten ser błąkał się po naszej lodówce, bo – mówiąc szczerze – odstraszał zapachem nawet największych śmiałków, ale na grzance był pyszny. Potem jeszcze znalazłam stojącą gdzieś w kącie samotną figę, którą kupiłam jeszcze do tarty z rydzami. Ona też została zjedzona na ciepło. Było pysznie i pożytecznie, czyli tak jak lubię najbardziej.